Rankiem udajemy się na dworzec autobusowy i bardzo komfortowym autobusem jedziemy się do Mar del Plata. Tutaj wita nas następna dobra dusza, współpracujący z Ewą, Wojtek. Do hotelu i na spacer po mieście oraz typowe argentyńskie jedzenie – wołowina, czyli ASADO przyrządzona w Parilla (na opalanym drewnem grillu). Pyszności! Następnego dnia, do południa czekamy na statek, który ze względu na pogodę buja się na redzie w oczekiwaniu na pilota. Po południu podróż do portu i już jesteśmy przy burcie Polar Pioneer’a. Witamy się z reszta ekipy i od razu do pracy! Przeładowujemy, przy pomocy rosyjskiej załogi statku, część naszych zapasów żywności, zakupionych w Argentynie.
Wieczorem kolacja z ASADO i czerwonym winem w jednej z najlepszych, poleconych nam, restauracji w mieście. Koło południa następnego dnia wypływamy już w kierunku Antarktyki.
Na statku, jak to na statku, gdy płynie się jako pasażer; rytm dobowy wyznaczany porami posiłków. Wszyscy maja więcej czasu na spanie, nadrabianie zaległości w literaturze, nie tylko pięknej i na wzajemne poznanie się. Nuda, nic się nie dzieje... Muszę dodać, że z Argentyny zabraliśmy ze sobą Ewę, która pomagając od lat Polskim Wyprawom, szansy na zobaczenie Stacji jeszcze nie miała. Płynie z nami, zostanie na czas przeładunku, po czym wróci do Ushuaia wraz z opuszczającymi Stację naszymi poprzednikami z 33. Wyprawy.
Wszyscy odnieśliśmy wrażenie i mamy wielką nadzieję, że miejsce się Ewie spodobało i wróciła do Argentyny z mnóstwem fajnych wspomnień.
Po kilku dniach, 31 października oczom naszym, wśród delikatnej mgły i padającego śniegu, ukazuje się cel naszej wyprawy – Wyspa Króla Jerzego.

Pierwszy rzut oka na Wyspę Króla Jerzego

Drugi rzut oka na Wyspę i pierwszy na Stację

Stacja " w oddali"
Schodzimy na ląd, witamy się z załogą Stacji i od razu przystępujemy do rozładunku kajut i ładowni. Około 50 ton sprzętu i bagażu i 170 ton paliwa!!! Robota na kilka dni. Z przydziału i doświadczenia zdobytego na swojej poprzedniej wyprawie trafiam na PTS’a jako załoga. Potem ze względu na to, że przemoczyłem buty, a drugie, zapasowe służbowe oraz wszystkie prywatne były jeszcze na statku i nieprędko miały się pojawić na lądzie, a miałem tylko letnie buty trekkingowe, siadam jako kierowca skutera śnieżnego i jeżdżę przez pełne dwa dni przewożąc towar spod latarni morskiej do Hali nr.1. Praca sympatyczna, jeżeli chodzi o możliwość jeżdżenia skuterem, ale ciężka, bo najpierw trzeba było sanki/przyczepę załadować, wraz z innymi ludźmi, a potem rozładować. Potem znów trafiam na PTS’a i tak już na zmianę, przez 4 długie dni. Ręce wyciągnięte do kolan, mięsnie ponaciągane, pot i ogólne zmęczenie, a wszystko to przy kapryśnej antarktycznej pogodzie, silnym wietrze i padającym śniegu. Skóra zmarznięta, popękana od wiatru i mrozu; dochodzi do siebie przez kilka następnych dni. Uroki pracy na Polskiej Stacji Antarktycznej. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz